Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

niedziela, 4 marca 2018

Rozdział 1 Poproszę kawę

         Czasami wyobrażam sobie, że liście kwiatów ruszają się w rytmie moich kroków, ich płatki machają w moim kierunku, jednak tego nie widzę, ponieważ jestem odwrócona, a gdy spojrzę w ich stronę, obrażone przestają mnie wołać. Kiedyś myślałam o swojej wyobraźni jak o czymś nieskończonym, niczym kosmos, zawsze potrafiłam wymyślić coś strasznego, dziwnego, zabawnego, praktycznie na zawołanie. Dopóki nie usiądę przed biurkiem i nie otworzę podręcznika od matematyki, naprawdę taka jest, można mi wierzyć na słowo, bo kto normalny w trakcie zwyczajnej rozmowy myśli o tym, jak wygląda Śmierć, a w szczególności jej uśmiech, czy z jej ust wychodzą robaki? Nic tak źle nie działa na mój umysł, jak nudne obliczenia, absurdalne definicje, które przyprawiają mnie o ból głowy. Przeklinam uczonych, którzy byli prekursorami do rozwoju tej piekielnej dziedziny, mam nadzieję, że pośmiertnie czeka ich tylko ból i rozpacz. 
             Rozwiązując kolejne zadania dotyczące brył obrotowych, sama dostawałam kręćka i z wielką ulgą zamknęłam podręcznik oraz zeszyt. Spojrzałam na zegarek znajdujący się naprzeciwko mnie, naprawdę nauka zajęła mi aż cztery godziny? Niekiedy traciłam poczucie czasu, zawsze dziwiłam się, jak wiele godzin zajmują mi niektóre czynności, ale istnieje też opcja, w której zakapturzeni mężczyźni manipulują czasoprzestrzenią podczas mojej nauki. Zdecydowanie stawiałam na to drugie. Westchnęłam cicho, ewidentnie pani od matematyki darzyła mnie szczerą nienawiścią, przez moją chorobę  miałam spore zaległości, a gdy znajomy z zajęć matematycznych przyniósł mi plik zadań do rozwiązania, myślałam, że zaraz wydrapię mu oczy. Szczerze nie chciałam zostawać po lekcjach przez najbliższe dwa tygodnie, aby nadrobić lekcje, więc zebrałam się w sobie i jakimś cudem nie popełniłam morderstwa w trakcie.
         Sobotnie popołudnie zamierzałam spędzić w klasyczny dla mnie sposób, miałam pójść do biblioteki i siedzieć tam, dopóki wredna bibliotekarka mnie nie pogoni, a zdarzało się to niezwykle często. Spoglądała wtedy na mnie spod swoich ogromnych okularów, dając mi do zrozumienia, że nadużywam gościnności. Uśmiechałam się wtedy niezręcznie i drżąca opuszczałam budynek. Nie rozumiałam antypatii, jaką obdarowała mnie ta starsza kobieta, czasami bywałam uciążliwa, ale co mogłam poradzić na swój wzrost, i fakt, że półki zostały stworzone dla osób nieco wyższych niż metr sześćdziesiąt.
     Zwinnym ruchem dłoni pozbyłam się gumki, która przy okazji pozbawiła mnie kilku ciemnobrązowych włosów.  Poprawiłam okulary na nosie i sięgnęłam po plecak z zombie, pełen był  opasłych tomów. Nigdzie w bibliotece nie było mowy na temat limitu książek, które można wypożyczyć, odnosiłam jednak wrażenie, że za każdym razem przekraczałam tę niewidzialną barierę, ponieważ bibliotekarka zaciskała zęby za każdym razem, kiedy podawałam jej coraz więcej ksiąg.
           Wyszłam ze swego pięknego, białego azylu. Spokojnie stąpałam po hebanowej podłodze, zeszłam z krętych schodów. Paraliżował mnie ogromny strach za każdym razem, kiedy musiałam schodzić na dół, moja rodzicielka chyba nie przemyślała tej sprawy zbyt dokładnie, byłam wielką niezdarą. Przed każdym wejściem na wysokie schody miałam wizje makabrycznej śmierci. A po obejrzeniu Another, dokładnie wiedziałam, jak może się skończyć upadek, gdy w dłoni będę trzymać parasol. Skierowałam się do wyjścia, założyłam moje znoszone glany i ubrałam luźną czarną kurtkę.
      — Wychodzę! — rzuciłam zdawkowo, aby moi rodzice nie mieli do mnie pretensji, że wychodzę bez uprzedzenia, jak to miałam w zwyczaju.
     — Czego drzesz ryja?! — usłyszałam silny wrzask Aarona, mojego starszego brata. — Rodziców i tak nie ma w domu! — dodał po chwili.
     — A gdzie są? — zapytałam, starając się krzyknąć tak głośno, jak Aaron, jednak nie miałam tak mocnej przepony.
      — Nawet nie wiem! Pewnie pojechali na zakupy!
      — To powiedz im, że wyszłam do biblioteki!
    — Przecież masz telefon idiotko, napisz do mamy! — uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. Praktycznie nie używałam telefonu i czasami zapominałam, że przecież istnieje urządzenie, tak ułatwiające ludziom funkcjonowanie. Pośpiesznie napisałam SMS-a do mamy, irytowałam się przy tym na autokorektę, która z hej, zrobiła geja, a idę do biblioteki, idę do burdelu. Najwidoczniej geje bardzo częstą chodzą do burdeli, skoro nawet telefon mi to sugerował.
       Szybkim krokiem zbliżałam się w stronę biblioteki, licząc, że w drodze powrotnej nie dopadnie mnie wielka ulewa. Smutne niebo wydawało się wyczekiwać odpowiedniego momentu, aby wybuchnąć gromkim płaczem. Pośpiesznie weszłam do cudownego budynku, który wykonany został prawie sto pięćdziesiąt lat temu, zawsze miałam słabość do budowli z XIX wieku. Moja radość osiągnęła szczyt, miałam ochotę skakać i tanecznym krokiem obchodzić regały. Z pewnością bym tak postąpiła, gdyby nie wrodzona wstręt do publicznego ukazywania emocji. Zawsze miałam beznamiętny, pozbawiony jakichkolwiek uczuć wyraz twarzy. Objęłam wzrokiem całe pomieszczenie, jak zwykle nie zauważyłam żywej duszy. Uśmiechnęłam się ukradkiem. Właśnie dlatego kochałam sobotnie wypady do biblioteki, tylko maniacy i nałogowi czytelnicy odwiedzali tego typu miejsca, w ten dzień, inni imprezowali, bądź leżeli w łóżku, skacowani po piątkowym piciu.
            Siedziałam już drugą godzinę z uporem, czytając wspaniałe opowiadania Edgara Allana Poe, dzięki jego tworom miałam, tak wybujałą wyobraźnię, pełną czarnych scenariuszy, kończących się śmiercią i krzywdą, zazwyczaj moją. Po ukończonej lekturze grzecznie odłożyłam książkę na półkę. Przemknęłam niczym kot do przedziału tematycznego, naszła mnie ochota na przeczytanie książki kryminalnej. Dziarskim krokiem weszłam między półki. Stanęłam jak wryta, zobaczywszy wysokiego blondyna namiętnie przeglądającego książki. Jego twarz wydawała się mi znajoma, na pewno chodził ze mną do szkoły.
       — W końcu... — powiedział cicho i wyjął z regału opasły kryminał. Jego głos wydał mi  się znajomy, a gdy nagle obrócił twarz w moją stronę, rozpoznałam go, przecież chodziłam z nim na matematykę! — O, cześć. — wyglądał na zaskoczonego moim widokiem. Chrząknął cicho i poprawił kołnierz niebieskiej koszuli. Nathaniel, bo chyba tak miał na imię, wyglądał schludnie i wyrafinowanie, wręcz przerażała mnie jego pedantyczność.
       — Och... witaj. — odezwałam się dopiero po chwili, nigdy nie spotkałam osoby w moim wieku w bibliotece, z reguły widywałam tylko czterdziestoletnie kury domowe ślęczące nad romansami, erotykami i innymi książkami podobnego pokroju. Posyłałam im niezliczoną ilość spojrzeń pełnych politowania.
       — Chyba chodzimy razem na matematykę. — wtrącił. Przełamał ciszę, byłam mu wdzięczna, ponieważ sama nie dokonałabym tak odważnego czynu, nie chciałam się upokarzać w choćby najmniejszym stopniu. Wolałam powoli odsyłać blondyna tam, gdzie pieprz rośnie.
       — Hmm, tak. — raczyłam go krótką, odpowiedzą, chciałam pokazać tym samym, że ta rozmowa nie sprawia mi najmniejszej przyjemności, i jeśli zada mi choćby jedno pytanie, utnę mu język i wrzucę do marynaty, wraz z gałkami ocznymi.
       — Pochodzisz z Anglii? — gratulacje dla tego pana, ciekawe skąd to wywnioskował? Może to przez moją oziębłość, bo przez akcent to chyba niemożliwe do wykrycia!
        — Owszem, ale w Ameryce mieszkam od ósmego roku życia.
        — Zawsze interesowała mnie angielska kultura.  —  gdyby nie szczerość, z jaką wypowiedział te słowa, pomyślałabym, że chce mnie uwieść na słodkie oczęta.
       — Jest wspaniała, tak samo, jak cała historia Anglii. — odruchowo zawinęłam niesforny kosmyk włosów za ucho. Na moje usta wkradało się ciche westchnięcie rezygnacji, uwielbiałam rozmawiać o swojej ojczyźnie, lecz nienawidziłam prowadzenia konserwacji z nowo poznanymi osobami. Rozwiązanie tego paradoksu przyprowadziło mnie o ból głowy. Zacisnęłam dłoń na trzymanej książce.
      — Czytałem sporo utworów angielskich pisarzy, moim zdaniem to właśnie oni byli prekursorami do rozwinięcia współczesnej literatury. — dlaczego opatrzność przysyła na moją drogę jego? Czyżby chciała znieważyć moją czystość i śluby? Jeśli tak (a na pewno tak jest), to na pewno bardzo ją rozczaruje.
   — Uwielbiam literaturę angielską, paradoksalnie jednak moim ulubionym pisarzem jest Amerykanin.
      — Kto?
      — Edgar Allan Poe. — nie liczyłam na to, że Nathaniel będzie go znał.
     — Czytałem kilka jego opowiadań, świetnie opisuje rzeczywistość. — opatrzność na pewno chce mnie na siłę związać. Dobrze mi samej. Naprawdę dobrze, więc proszę więcej nie wysyłać na mnie pokus. Z góry dziękuję.
     — Mam podobne zdanie na temat jego opisów.
             
           Patrzyłam na szybko spadające krople deszczu, zawsze starałam się być dobrym człowiekiem. Pomagałam rodzicom, troszczyłam się o brata, byłam pilną uczennicą, rozwijałam swoje zainteresowania i pasje. Oprócz moich makabrycznych myśli żadnych nie zrealizowałam, czemu więc ktoś postanowił mnie ukarać? Czyżbym kiedyś miała którąś z nich urzeczywistnić i teraz muszę odpokutować zawczasu, idąc na kawę z Nathanielem. Niektórzy może i uznaliby to za nagrodę, jednak ja wolę nazwać to największym wymiarem kary. Uniosłam ciężką torbę nad głową i pobiegłam w stronę pobliskiej kawiarni. Gdyby nie ten piekielny deszcz, byłabym właśnie w drodze powrotnej do domu. Pociągnęłam za klamkę, powitał mnie dźwięk irytującego dzwonka. Kawiarenka wyglądała na przytulną, jedynie biel oślepiała moje wrażliwe oczy. Poszłam do pobliskiego stolika i powoli usadowiłam się na krześle, blondyn usiadł naprzeciwko. Na jego koszuli widoczne były łezki wody, dzięki czemu wyglądał mniej perfekcyjnie, co sprawiło, że czułam większą swobodę, a nawet wyższość. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i napisałam do mamy, że wrócę później.
   
     — Złapała nas niezła ulewa. — raczej moje przekleństwo, ale ulewa też pasuje.
   — Tak, mam nadzieję, że przez tę ulewę znowu się nie rozchoruje. — niedawno zaczął się październik, a ja byłam w szkole zaledwie tydzień.
      — Miałaś dużo do nadrobienia?
      — Całkiem sporo, w szczególności z matematyki.
             Podeszła do nas drobna kelnerka ubrana w prostą sukienkę.
     — Co dla państwa? — spytała z uśmiechem. Niepokoiło mnie, że to, co innych zachęca, mnie skutecznie odstrasza.
      — Ja poproszę zwykłą czarną kawę. — złożyłam zamówienie pierwsza.
      — Ja również. —  kobieta zapisała coś w  notatniku, po czym rozpromieniona odeszła.
            Uporczywie wpatrywałam się w okno, jakbym siłą woli potrafiła zatrzymać deszcz.
     — Przygotowałaś się na poniedziałkowy sprawdzian z historii? — drgnęłam na samo słowo sprawdzian.
      — Kompletnie zapomniałam o sprawdzianie, czy na pewno  chodzimy na tę samą historię? — zapytałam z nutką nadziei.
     — Chyba na wszystkie zajęcia chodzimy razem, jeśli zapisałaś się od razu na obowiązkowe przedmioty. — przełknęłam ślinę. Niedzielę chciałam spędzić na oglądaniu filmów i czytaniu, a nie uczeniu się historii.
       — Kompletnie o tym zapomniałam, dzisiaj się pouczę. — stwierdziłam zdruzgotana. Kelnerka w tym czasie przyniosła nam kawę, ucieszyłam się, że była dość pokaźnych rozmiarów. Najwyżej nauka zajmie mi  większą część nocy.
      — Dziękuję. — odparłam z prawdziwą wdzięcznością, miałam ochotę ucałować kobietę w jej kościste dłonie. Złapałam ucho kubka niczym wygłodniały zwierz, następnie wzięłam potężny łyk szatańskiego nektaru, który  działał na mnie niezwykle pobudzająco. Gorąca ciecz oplotła moje gardło, lekko przy tym szczypiąc podniebienie oraz język.
      — Chyba bardzo lubisz kawę. — stwierdził, patrząc na mnie. Byłam skupiona na sączeniu tego wyśmienitego nektaru bogów.
        — Owszem,  szczególności czarną, bez dodatku cukru.
        — Ja również, w ogóle nie przepadam za słodkościami.
        — Hmm, naprawdę? Ja również.

               Z entuzjazmem chwyciłam plecak w zielone zombie, cieszyłam się, jak głupia, że deszcz w końcu postanowił ustąpić. Zapraszam innym razem, ale w odmiennych okolicznościach! Wyszłam z Nathanielem z kawiarni, okazało się, że idziemy w przeciwnych kierunkach, co zaprzeczyło mojemu  odwiecznemu pechowi. Powolnym krokiem szłam po mokrym chodniku, celowo skakałam w najróżniejsze kałuże, wyglądałam przy tym, jak pięcioletnie dziecko, które cieszy się z każdej drobnostki. Obróciłam się teatralnie na samą myśl o moim dziecinnym zachowaniu. Nauka w domu nie napawała mnie błogim spokojem, lecz niedziela to dla mnie święty dzień, kiedy to odpoczywam i nikt, po prostu nikt mi w tym nie przeszkodzi. Choćby świat miał się jutro zawalić, ja będę w spokoju się relaksować.
               Zbliżałam się do swojego miejsca zamieszkania, słyszałam głośną muzykę, którą z każdym krokiem była coraz to głośniejsza. Zmarszczyłam brwi zirytowana, byłam niemalże pewna, że mój przemiły i niezwykle kulturalny sąsiad zrobił wielką imprezę, a skoro nadal trwała, moich rodziców nie było w domu.  Nerwowo zacisnęłam dłonie w pięści. Jeśli Aaron siedzi u niego w domu, wydam na niego wyrok śmierci, poprzez rozerwanie końmi. Następnie rzucę nędzne szczątki na pożarcie hienom tudzież innym padlinożercom. Najbardziej na świecie irytowały mnie imprezy, niosły ze sobą wiele szkód, bród w domu, pijanych ludzi. W tym przypadku obawiałam się też pijanego brata, którego będę musiała kryć. Dlaczego mój powrót do szkoły musi poprzedzać seria przykrych wydarzeń?